lll
kkk

Rowerem po Cyprze

No i mamy to!

Tomek i Klaudia czyli ekipa Wychowawcy.pl zaliczyli kolejną rowerową wyprawę. Tym razem naszym celem był Cypr. Bilety kupiliśmy w styczniu, koszt na osobę 450 PLN i to już z rowerami. Gdyby lecieć bez rowerów i poruszać się po wyspie innym środkiem transportu bilet na osobę wyszedłby... 58 PLN w obie strony. Strasznie tanio i to jedynie 2 miesiące przed wylotem.

Tą wycieczkę rozpoczynaliśmy jednak z Lotniska Chopina. Bardzo żałuję, że z mojego rodzinnego Lublina nadal nie ma ani jednego południowego kierunku, gdzie można by polecieć w celach turystycznych, a nie jedynie zarobkowych. Mam nadzieję, że doczekam się takiej destynacji w najbliższym czasie.

Podobnie jak w poprzednim artykulę postaram się tutaj opowiedzieć jak przebiegała nam wycieczka i udzielę nieco praktycznych porad.Od samego początku bazowaliśmy na naszym szwedzkim wypadzie. Wyciągnęliśmy sporo wniosków i się staraliśmy odpowiednio przygotować. Muszę stwierdzić, że poszło nam to bardzo dobrze. Jedynie kilka drobnostek mogliśmy lekko poprawić, ale tragedii nie było.

Nauczeni tym, że obsługa Portu Lotniczego Lublin nam niesamowicie pomogła podczas poprzedniej wyprawy mieliśmy nadzieję, że również obsługa Lotniska Chopina nam pomoże. Na próżno, ale po kolei...

Aby przetransportować rowery z Lublina na Okęcie zaopatrzyliśmy się w bagażniki rowerowe. Znaleźliśmy też parking długoterminowy. Koszt pozostawienia samochodu na 4 dni to 60 PLN. Obsługa dowozi i przywozi wtedy z i do lotniska. Dojechaliśmy pod terminal, zdjęliśmy rowery z dachu, zanieśliśmy je wraz z sakwami do środka, Tomek odjechał odstawić samochód, a Klaudia cierpliwie poczekała.

Rozpoczęliśmy pakowanie rowerów. Tym razem użyliśmy pokrowców z Lidla (koszt 30 pln/szt). Nie jest to dobre rozwiązanie. Pokrowce są mizernej jakości, niewiele lepsze niż zwykła reklamówka z supermarketu. Wystające elementy typu widelec lub manetki bez problemu rozrywają taki pokrowiec i trzeba go czymś łatać. Jakoś je spakowaliśmy, zaniosłem nasze podręczne bagaże do odprawy, by wrócić się po rowery, które stały dosłownie 15 metrów
dalej, jak się na mnie obsługa WizzAira nie wydarła, że co ja robię, że nie mogę zostawiać walizki, że grozi za to kara. No ja wszystko rozumiem, ale wcześniej zamieniliśmy z obsługą już kilka słów, udzielili nam łaskawie kilku informacji, byłem pewien, że jesteśmy już nieco z nimi zapoznani w temacie. Ale jednak musiano mnie szybko podejrzeć za terrorystę. Jak pisałem wyżej szukać pomocy z obsługi WizzAira na Okęciu nawet nie ma co. Sam musiałem wsadzić na wagę 32-kilowy rowery z sakwami, w którym za każdym dotknięciu pruły się pokrowce i coraz to w ruch szła taśma klejąca. Panowie z
obsługi nawet palcem nie kiwnęli, by mi pomóc, kiedy rower się przewracał, czy coś z niego wypadało. Pot się już ze mnie lał dobrze, a panowie w garniturkach tylko się przyglądali. Pomoc ogromna. Cud, że mi nie kazali wsadzać drugiego roweru na taśmę, ale w zamian otrzymaliśmy wskazówkę, że rowery należy odnieść tam, gdzie nadaje się bagaż ponadwymiarowy. Szkoda tylko, że jest to na końcu terminala. Ale jakoś na wózkach daliśmy radę. Pokrowiec Klaudii był już niesamowicie podarty, ale jakoś przyjęli rowery do przewozu. Jednym słowem - Wstydź się Okęcie! Zero jakiejkolwiek pomocy. Zajrzyjcie do naszego materiału o locie z Lublina. Pomoc na każdym kroku. Najwyraźniej Okęciu już na niczym nie zależy, bo jak klient ma polecieć to i tak poleci.

Poszliśmy do bramek. Sprawdzanie jakby każdy był terrorystą. Gdyby chcieli to by każdego do golasa rozebrali. Fakt, że parę dni wcześniej były zamachy w Brukseli, no ale bez przesady.

Przeszliśmy przez te bramki, kupiliśmy po piwku i do samolotu. Lot przebiegał w porządku. Wylądowaliśmy. Nasze rowery zjechały z taśmy z totalnie już podartymi pokrowcami. Cud, że nic nie odpadło z nich i że wszystko działało. Spotkaliśmy Krzyśka, który kilka minut wcześniej przyleciał Wizzem z Katowic. Pogadaliśmy, wymieniliśmy kilka informacji. Krzysiek przewoził rower w pudle kartonowym, co znacznie ułatwia sprawę transportu, jednak u nas by się to nie sprawdziło. Krzysiek pierwszą i ostatnią noc spał w hotelu, gdzie owe pudło mógł zostawić, my nastawialiśmy się głównie na namioty.
Nadal szukamy idealnego sposobu na pakowanie, mam nadzieję, że niedługo go znajdziemy.

Skręciliśmy rowery, wyszliśmy z hali przylotów, aby poszukać miejsca na spanie, była już 1 w nocy. Położyliśmy się na tym samym piętrze, zaraz podeszli policjanci lotniskowi z gnatami jak kałasznikow, spytali o paszporty i słysząc, że chcemy spać całą noc nie robili żadnego problemu. Doradzili, aby iść piętro wyżej, bo tam jest ciszej. Tak też zrobiliśmy. Klaudia zasnęła od razu, mnie jednak budził każdy szmer i wolałem mieć wgląd na rowery i nasze bagaże. Usnąłem ok 6 rano, aby o 9 obudziło mnie wielkie wydarzenie, mianowicie chwilę wcześniej na lotnisku w Larnace wylądował porwany samolot z Egiptu. Przyloty i wyloty zostały przekierowane lub odwołane, jednak sam terminal nie został zamknięty. Jak się później okazało to był jakiś psychol, a nikomu nic się nie stało.

Po porannej toalecie postanowiliśmy ruszać w trasę. Początkowo nasza trasa miała przebiegać na zachód w kierunku Limassol, potem na północ w góry, tam spędzić noc na campingu, kolejnego dnia chcieliśmy odwiedzić Nikozję, a ostatniego wrócić na lotnisko. Plany się nieco zmieniły, ale o tym potem.

Okrążyliśmy jeszcze lotnisko, aby zobaczyć z bliska porwany samolot, jednak słabo było go widać, daliśmy spokój. Po wyjściu z terminala uderzyła nas fala gorąca. Przeżyliśmy lekki szok, ponieważ wtedy w Polsce potrafił być jeszcze mróz w nocy. Zajechaliśmy do Carrefoura po zimną colę i zaczeliśmy jechać na wschód. Trasa była raczej płaska, wokół widzieliśmy jedynie rolnictwo. Olbrzymie połacie zbóż, trochę drzew cytrusowych, dużo tuneli foliowych. Ogólnie mały ruch, czasem większy w małych wioseczkach. Po drodze zatrzymaliśmy się na jednej plaży, by poleżeć sobie ok 2 godzinek, potem dojechaliśmy do farmy z wielbłądami, pobróbowaliśmy świeżutkich truskawek. Na 25 kilometrze zdarzyła się pierwsza awaria, mianowicie w rowerze Klaudii zepsuła się korba i wypadł jeden pedał. Wkręcenie go z powrotem nic nie dało, ponieważ jak się okazało wytarł się cały gwint. Jedyną opcją było związanie go sznurkiem. Udało nam się przejechać tak ok 5 km, zatrzymaliśmy się w tawernie, aby chwilę odpocząć. Ciekawski Cypryjczyk spytał jak nam idzie, no i powiedzieliśmy mu o naszym problemie. Próbował coś naprawić, ale się nie udawało. W pewnej chwili nadjechał jego sąsiad i zaprosił nas do garażu, aby spróbować naprawić to ciężkim sprzętem, czyli młotkiem i wiertarką. Nadal bez powodzenia. George (tak miał na imię) zaproponował, że zawiezie nas na camping, gdzie mieliśmy spać tej nocy. Odmawialiśmy, bo nie chcieliśmy sprawiać problemu. Nalegał jednak, że nam pomoże, no i OK.
Zapakowaliśmy rowery do jego Jeepa i nas zawiózł. Po drodze nam sporo opowiadał o Cyprze, jego historii i kulturze. Bardzo sympatyczny i przyzwoity człowiek. Dowiózł nas na miejsce, pomógł z rowerami, wszystko wytłumaczył i zaproponował, że jutro o 9 rano po nas wpadnie i zawiezie od Limassol, by naprawić rower. Nadal nie chcieliśmy sprawiać problemu, ale jak się okazało to było jedyne rozwiązanie. Podziękowaliśmy i pożegnaliśmy Georga.

Camping na którym byliśmy nazywa się Governor`s Beach Camping. Jest położony nad samym morzem z zejściem na plażę. Na miejscu jest mnóstwo domków campingowych, boiska, place zabaw, restauracja, zaplecze sanitarne itd. Ogólnie niczego nie brak. Ziemia jest nieco twarda na namiot i ciężko wbić śledzie, ale obyło się bez nich. Zrobiła się noc, wypiliśmy po piwku, poszliśmy spać.

Rano oczywiście nic nas nie obudziło. Mieliśmy rozładowane telefony, na campingu nie mogliśmy znaleźć żadnego źródła prądu, a powerbank, który miał wytrzymać 7 ładowań ledwo wytrzymał 2. Obudził nas George trąbiący pod bramą. Szybko się zebraliśmy. Jak się okazało przywiózł nam owoce ze swojego ogrodu, wodę i ciasteczka, które upiekła jego żona. Wzięliśmy rower Klaudii i ruszyliśmy do Limassol. Po drodze zabraliśmy jego kolegę, który nam również bardzo pomógł, dużo poopowiadał o Cyprze. Pewnie powtórzę to kilka razy, ale wszyscy Cypryjczycy, których spotkaliśmy byli niesamowicie mili, sympatyczni i bardzo nam pomagali. Pojechaliśmy do sklepu rowerowego, panowie szybko naprawili problem. Gdy doszło do momentu zapłaty okazało się, że nikt nie pozwala nam płacić, mimo, że chcieliśmy. George powiedział, że zapłaci za to, że jesteśmy gośćmi na Cyprze i nie ma innego opcji. Niby fajnie, ale jednak było głupio, że za nas płacą. Mało tego wzięli nas jeszcze na śniadanie i obwieźli po całym Limassol opowiadając o Cyprze. Świetni ludzie, aż żal było ich żegnać. Wróciliśmy na Camping ok. 11, udaliśmy się na małe plażowanie i kąpiel w morzu, aby ok 16 wyruszyć z powrotem do Larnaki.

Trasa do Larnaki miała ok 45 km. Po drodze zrobiliśmy kilka przystanków na kanapeczkę z pasztetem, kończyła nam się woda, a sklepu nie było widać. Nagle ukazała się ogromna hurtownia lokalnej wody mineralnej. Cud! Jak fatamorgana na pustyni. Zaszedłem, aby kupić kilka butelek i... dostałem całą zgrzewkę za darmo;))) Nikt nie chciał aby za to zapłacić, mimo, że już miałem portfel w dłoni. Kolejny element wspaniałej gościnności Cypryjczyków.Każdy kto mnie zna, wie, że jestem fanem papryczek chili, znalazłem fajny sklepik z warzywami i chciałem kupić jedną papryczkę na próbę, również
otrzymałem ją za darmo;)

Dojechaliśmy do Larnaki, zatrzymaliśmy się w McDonaldzie na zestawik, wifi i podładowanie telefonu. Szukaliśmy campingu, jednak takiego w Larnace nie ma. Zajechaliśmy na osiedle domków jednorodzinnych, gdzie na uboczu znajdował się plac zabaw. Tam też rozbiliśmy namiot. Nikt absolutnie nie zwrócił nam żadnej uwagi. Zasnęliśmy szybko po podróży wcześniej konsumując cypryjskie piwko.

Ok 6 rano obudził nas ogromny gorąc, termometr w namiocie pokazywał już 34 stopnie, na zewnątrz było ok 25. Zebraliśmy się i wyruszliśmy w trasę do Nikozji. Odległość podobna jak dzień wcześniej, niestety caaaaaały czas pod górę. W połowie trasy już wymiękaliśmy. Nie dość, że upał to cały czas góra. Pedałujesz, pedałujesz, a na liczniku 7 km/h. Już lepiej nam było zejść czasem z roweru i go pchać pod górę, mniej się męczyliśmy wtedy.

Podróż zajęła nam ok 5 godzin. Dojechaliśmy do Nikozji. Zatrzymaliśmy się w Youth Hostelu przy samej granicy z Okupowanym przez Turcję terytorium. Na dzień dobry z pobliskiego meczetu usłyszeliśmy nawoływanie jakiegoś islamisty do modlitwy czy coś. Darł się jakby mu jaja w tryby wciągnęło, ale mało nas to interesowało. Noc w hostelu kosztuje 10 e/os, warunki są ok. W każdym pokoju jest prysznic, zlew, kibelek, dostajesz pościel, wszędzie jest blisko. Polecam.

Wzięliśmy w końcu prysznic w cywilizowanych warunkach, poleżeliśmy chwilę na łóżku i zebraliśmy się, aby przejść na turecką część Cypru. Mimo, że granicę mieliśmy ok 50 metrów od hostelu, do przejścia było ok 2 km. Udaliśmy się tam, nie ma żadnego problemu, aby przejść z rowerami, wystarcza jedynie dowód osobisty. Nie potrzebny jest paszport, żadne wizy, nic a nic. Przekraczanie granicy trwa minutkę. Żadnych pytań, żadnego sprawdzania.

Turecka część Nikozji różni się tym, że zamiast kościołów są meczety i właściwie niczym więcej. Mało kobiet chodzi w burkach, widziałem może ze dwie, faceci wyglądają jak każdy inny południowiec. Mało tego, nie są nachalni jak Egipcjanie, czy inne muzułmany. Jak czegoś nie chcesz, mówią OK, nie ma problemu. Wydaje mi się, że jest nieco drożej niż w greckiej części. Np. kebab kosztował dwa razy więcej, więc odpuściliśmy. Można spokojnie płacić w euro, ale już poza Nikozją tylko lirami tureckimi. Jest nieco slamsów, wjechaliśmy do jednej takiej dzielnicy, ale każdy przywitał nas uśmiechem, albo nas totalnie ignorował. Bezpieczeństwo naprawdę oceniam wysoko, chociaż byłem tam bardzo krótko.

Pobyliśmy tam z półtorej godzinki i wróciliśmy do hostelu. Po wypiciu jednego piwka zasnęliśmy. Obudziłem się o 4 rano, muzyka nadal leciała z telefonu, światło się świeciło, a my nadal byliśmy w ubraniu. Jednak rowery nas nieźle skatowały.

Następnego dnia obudziliśmy się ok 9, poranna toaleta, wymeldowanie z hostelu i ruszamy w drogę. Tym razem caaaaały czas z góry. Nawet nie wiem kiedy byliśmy z powrotem w Larnace. Był 1 kwietnia, jak się okazało jest to święto narodowe Cypru i większość sklepów była nieczynna, przez co nie mogliśmy nigdzie kupić wody. Przypomniałem sobie o sklepie, gdzie miałem kupić sadzonki papryczek chili. Zajechaliśmy tam, spytałem o sklepy, dowiedziałem się o tym święcie, ale jak to u Cypryjczyków bywa znowu dostałem wodę za darmo;))) i to sztuk cztery! Uwielbiam CYPR!!! Muszę tam koniecznie wrócić.

Droga w 80% w dół, nie zmęczyliśmy się za bardzo. W Larnace byliśmy bardzo szybko, mieliśmy dobre 8 godzin do odlotu. Skierowaliśmy się w stronę słonego jeziora, gdzie można sobie posiedzieć i odpocząć, potem pojechaliśmy na plażę McKenzie. Dużo sklepów, barów, restauracji, jednak ceny z kosmosu jak dla nas, za obiad minimum 15 euro, więc znowu pasztet poszedł w ruch. Odwiedziliśmy również port i skierowaliśmy się na lotnisko. Tam znowu spotkaliśmy Krzyśka, który pomógł nam spakowac rowery, tym razem użyliśmy stretcha i rowery w super stanie doleciały do Polski.

Kontrola na Cyprze przebiegała bardzo szybko, żadnych problemów, od razu poszliśmy na samolot. Lot OK, ale pod koniec nieco telepania. Wylądowaliśmy na Okęciu, pan z parkingu nas odebrał i zawiózł na parking, bezpiecznie wróciliśmy do Lublina.

Podsumowując. CYPR, niesamowita wyspa, aż żal, że tak krótko. Super ludzie, pomoc na każdym kroku, pytaj o wszystko, zawsze pomogą, zawsze pomagachają, jak prowadzisz rower od razu jest pytanie, czy wszystko OK. Trąbną, uśmiechną się, jak widzą polską flagę od razu idzie kciuk w górę i okrzyki - POLONIJA! Lech Walesa! Legia Warszawa! Jest to bardzo miłe. Bardzo nas lubią, myślę, że sporo wiedzą o Polsce. Niejednokrotnie słyszałem od nich, że mamy podobną historię, stąd ta sympatia do nas. Poza tym jest sporo lotów na Cypr, dużo Polaków tam pracuje, ma swoje firmy ze względu na niskie podatki.

Co wzieliśmy - rowery, namioty, śpiwory, klucze, sznurek, linki, zabezpieczenie do roweru, ładowarki, powerbanka, ciuchy, pompka, grzałka, naczynia,
sztućce

O czym zapomnieliśmy, a mogło się przydać - dętki, szybkie ładowarki do telefonu, nie badziewie za 12 pln na allegro, co ładuje telofon pół dnia

Czego za dużo - JEDZENIA! W takim upale nie chce się jeść, jedynie woda i woda. Za dużo chleba, pasztetów, batonów, zupek. Wiadomo, lepiej mieć, niż
nie mieć, ale z drugiej strony też nieźle ciąży w sakwach.

Komentarze

Robin napisał(a):
Pozdrowienia dla dwojga pozytywnych Obieżyświatów:) Miło było Was poznać na Cyprze. Jesteście z tych nielicznych, którzy gdziekolwiek znajdują się na świecie to czerpią życie pełną garścią.Do zobaczenia na trasie! VENI, VIDI, WRÓCIŁEM...I ZNÓW WYRUSZĘ...

Strona: 1

Imię:

Treść:

2 plus 3 =

Szukam pracy

Aleksandra Kliszewska szuka pracy.
"Nauczyciel wychowania fizycznego w szkole ponadpod..."
Martyna Wandzińska szuka pracy.
"Tegoroczna maturzystka na profilu humanistycznym, ..."
Paulina Szlachtowicz szuka pracy.
"Witam, jestem otwartą, kreatywną i odpowiedzial..."

Nasi partnerzy:

Strona główna | Współpraca

Copyright © doneta.pl